Nie wiem, czy wiecie, ale lakierowanie uspokaja...
a wielokrotne lakierowanie pudełek i innych drobiazgów pozwala zachować resztki sił na zmaganie się z codziennością. Taką swojską codziennością... wypełnioną pracą (bo co tak będę siedzieć w domu), gonitwą za lepszym jutrem (bo na lepsze wakacje, remont kuchni i wymarzony fotel uszak trzeba uzbierać), wychowaniem dzieci (czytaj: codziennym obłaskawianiem nastolatków), wiecznym sprzątaniem (skąd się bierze tyle śmieci?), przetwarzaniem ton jedzenia w posiłki (każdemu inne - bo tak przecie łatwiej i przyjemniej:) ). Taki dzień świra na okrągło... aż się przelewa i wtedy zamykam się w pracowni i lakieruję, lakieruję i lakieruję... Rozum się resetuje, emocje wyciszają, zaczynam słyszeć swoje myśli, czasem przychodzi nawet wena i zaczynam tworzyć kolejne rzeczy, a kiedy już zachce mi się chcieć, to wracam do rzeczywistości i z nową energią biorę się za bary z codziennością.
Po tym lakierowaniu z reguły coś zostaje, czasem nawet coś, co chcę pokazać na blogu. Na przykład szkatułka z konikami. Prosta, bejcowana na dole, z malowaną i dekupażowaną górą. Nakrapiana i bąbelkowana, dla odmiany. Wylakierowana wielokrotnie na wysoki połysk.
Na koniec jeszcze odrobina muzyki... dobrej muzyki...
Dzięki za dzisiejsze odwiedziny. Do następnego spotkania.
1 komentarz:
i to jest to...super
Prześlij komentarz